Czy w muzyce odnajdujesz prawdziwe emocje i uczucia?
Ania: Myślę, że muzyka jest takim medium, gdzie w dzisiejszych czasach można jeszcze coś zobaczyć, oprócz jakiegoś marketingu. Chociaż wiadomo, że nie w każdym gatunku muzycznym, bo dzisiaj muzyka też jest robiona w dużej mierze dla pieniędzy i to słychać.
Natomiast jest taka spora część zespołów i artystów, którzy jeszcze robią muzykę właśnie dla emocji i są ludzie, którzy kupują tą muzykę dla emocji, a nie tylko dla tego, żeby wejść w ten marketing. Wiadomo, że dzisiaj jest taki czas, gdzie liczą się tylko zyski.
Co kryje w sobie Wasza muzyka, że tak świetnie się w niej odnajdujecie ?
Ania: My w tej chwili już znacząco odeszliśmy od big bitu, bo graliśmy go przy pierwszej płycie. Teraz jesteśmy bliżej rocka progresywnego i takich psychodelicznych klimatów. Rozwinęliśmy się w tym kierunku i zobaczymy jak rozwiniemy się dalej.
Czerpiemy całymi garściami z różnych wpływów muzycznych lat 60tych, 70tych, ale w równej mierze czerpiemy także z nowoczesnych nurtów, które obserwujemy na rynku muzycznym zachodnim. Staramy się być świadomymi i trzeźwymi muzykami.
Co najbardziej inspiruje Cię przy tworzeniu muzyki, teledysków, tekstów?
Ania: Pomysły rodzą się w mojej głowie. Dzisiaj jesteśmy w takiej knajpce, gdzie tez jest pewien klimat - na przykład te stare zdjęcia.
Ludzie po prostu mają taką tęsknotę, bo to była bardzo udana epoka i dzisiaj cała współczesność czerpie z tego - knajpy, wnętrza, muzyka, filmy. Także to nie są tylko jakieś pojedyncze inspiracje, tylko cały współczesny świat w zasadzie jest oparty na tej modzie, więc można nazwać to takim stylem trochę eklektycznym, ale bardzo współczesnym.
Czy kiedykolwiek otoczenie miało wpływ na to jaką artystką jesteś?
Ania: Myślę, że bardzo duży, dlatego, że wszystko ma na nas wpływ - doświadczenia jakie zdobywamy, jakieś okoliczności, ludzie, których poznajemy, wszystko nas wzbogaca. Ale też rodzimy się z pewnym wachlarzem genów, które dokonują ekspresji podczas całego życia i w pewnym momencie tego życia okazuje się, że właśnie jesteśmy stworzeni do jakiegoś specyficznego kierunku. Coś nas bardziej interesuje, niż jakiś inny nurt na przykład.
Dlatego też my z całym zespołem tak bardzo poruszamy się w tej stylistyce, bo jesteśmy jakoś obciążeni genetycznie. Chociażby taka sytuacja domowa - ojciec gitarzysty puszczał mu winyle w domu - to wszystko to pewien zbiór doświadczeń, okoliczności i ludzi, którzy nas spotykają.
Jakie uczucia towarzyszą Ci podczas śpiewania utworów mamy?
Ania: Myślę, że przebrnęłam przez to z oceną szóstką, ponieważ najtrudniej było zacząć. Dlatego wielu ludzi w ogóle nie podejmuje się ryzyka i zaczęcia różnych rzeczy właśnie z powodu lęku - przed tym, że poniesie się porażkę, że się nie podoła i dlatego ludzie nie wchodzą do tego ciemnego pokoju.
Nie ma natomiast rozwoju bez kryzysu i tylko poprzez ten warunek konieczny możemy coś w życiu osiągnąć. Żeby zrobić krok naprzód trzeba zmierzyć się z własnymi doświadczeniami, z własną przeszłością, czasami trzeba bardzo daleko sięgnąć do korzeni - nie tylko swych rodziców, ale też dziadków, pradziadków, żeby dowiedzieć się kim jesteśmy, jaka jest nasza historia.
Przecież tak naprawdę my nie tylko dziedziczymy wygląd, ale też historie rodzinne, które się zapisują w naszych zachowaniach. Na przykład, jeśli była jakaś strata w naszej rodzinie podczas wojny - my jesteśmy takim społeczeństwem, które doznało tego, więc my nawet dzisiaj będziemy nosili tę stratę w genach. To wszystko jest naszą historią. Kolejny przykład… czasami dziewczyny zastanawiają się dlaczego akurat na takich facetów trafiają, a nie innych. To warto w takim przypadków dowiedzieć się na jakich trafiała nasza prababka. I nagle wszystko układa się w pewną całość.
Wolisz uczyć się na własnych czy na cudzych błędach?
Ania: Myślę, że nie jest możliwe uczenie się na cudzych błędach. Warto odstępować, ale nie nauczymy się za wiele.
W co wierzysz?
Ania: Wierzę w to, że ludzie mają taką część - właśnie człowieka w sobie. Oprócz tego, że jesteśmy ludźmi, musimy ten pierwiastek człowieczeństwa w sobie cały czas podgrzewać, bo czasami o nim zapominamy. Wtedy biorą górę jakieś ideologie, walka, nacjonalizm, brak szacunku do życia, drugiego człowieka i każdej istoty na ziemi.
Wkraczamy w rejon omnipotencji, takiego syndromu Boga, że jesteśmy tutaj jedynymi panami świata, ale tak naprawdę trzeba o tym pamiętać, że jeżeli jesteśmy tutaj ludźmi, mamy pewne przeznaczenie. Tak jak stwarzamy niektóre rzeczy, na przykład - lodówka ma chłodzić jedzenie, odkurzacz ma odkurzać - sami zapominamy o własnym przeznaczeniu tutaj na ziemi , więc warto sobie czasami o tym pomyśleć.
Czym jest dla Ciebie satysfakcja, czy jako artystka czujesz się spełniona?
Ania: Satysfakcja nigdy nie jest czymś dokonanym. Jest to stan nieskończony, niedokonany i stan, który nie jest stały. Mówię o poczuciu - bo satysfakcja jest czymś, czego nie widać, a jednak jest i próbujemy to zmierzyć, zbadać, zobaczyć jak jest duża, porównać. Natomiast to jest tak nieuchwytne, że warto może zastanowić się nad tym, tak mi się wydaje, czy robimy to, co kochamy w aktualnym czasie. I to jedynie może być jakiś miernik satysfakcji.
Ja akurat jestem taką osobą, która dąży do perfekcji i satysfakcja to może być wielkie zapętlenie i lepiej się w tą pułapkę może nie pakować.
Lubisz uczucie adrenaliny - czujesz je wychodząc na scenę?
Ania: Tak, cały czas.
Myślę, że bardzo dobrze się stało, że dostałam tę szansę od losu, że mogę śpiewać. To nie chodzi wyłącznie o zrobienie kariery, że ktoś cię rozpozna na ulicy, że to się jakoś kręci. Myślę, że jest to coś więcej w życiu niż rzeczy, które jakby wiążą się z zawodem. To właśnie chodzi o to przeznaczenie, prawda? O to, żeby wykonywać to, do czego jesteśmy przeznaczeni tutaj na ziemi przez ten krótki tak naprawdę okres czasu. Jesteśmy tu tylko gośćmi w zasadzie na krótki czas.
Gdzie będziemy mogli zobaczyć Cię w najbliższym czasie, jakie masz plany zawodowe na przyszłość?
Ania: Skupiamy się teraz na graniu koncertów klubowych, czy w teatrach, gdzie jest ten bliski kontakt z publiką. Na tym nam bardzo zależy, dlatego że wykonujemy taki rodzaj muzyki, do którego potrzebny jest ten kontakt bliski, czego nie można uzyskać na przykład, na różnych koncertach plenerowych. Powoli muszę stwierdzić, że jestem bliżej w takich mniejszych klubach i wcale nie musi być dużo osób. Właśnie czasami ta wyjątkowość, elitarność polega na tym, że nie jest to dostępne dla każdego. Tak się tworzy w ogóle elitarność i uważam, że nie ma w tym niczego złego.
Myślę, że przede mną kilka fajnych prób, nie będę w tej chwili zdradzała szczegółów, ale być może - pojawi się jakiś film. Druga sprawa jest taka, że już skupiamy się na kolejnej płycie i mamy przed sobą kilka miejsc w Europie, gdzie zagramy, więc próbujemy też pojechać poza granicę naszego kraju.
Życzę powodzenia i dziękuję serdecznie za rozmowę.
Ania: Dziękuję.
Rozmawiała Magdalena Kotulska
fot. od lewej Magdalena Kotulska i Ania Rusowicz
Absolwentka PWST w Krakowie. Od 2008 roku aktorka w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu – Basia Kurdej-Szatan. Znamy ją głównie z kampanii reklamowej Play, gdzie wciela się w postać uroczej „blondynki z Play”. Wkrótce będziemy mogli zobaczyć ją w popularnym polskim serialu. Na ekranach telewizorów jawi nam się jako urocza osóbka z błyskiem w oku i taka też jest w rzeczywistości, do tego też jest otwartą i przesympatyczną osobą o nietuzinkowej urodzie.
Czy spodziewała się Pani, że udział w kampanii reklamowej Play przyniesie Pani tak ogromną popularność?
Nie, nie spodziewałam się i chyba nikt się tego nie spodziewał, nawet zleceniodawca czyli Play. Po prostu ja z Maćkiem mieliśmy być tylko takim spoiwem do każdej z tych reklam, dodatkiem do każdej z gwiazd.
Czy lubi się Pani wcielać w rolę „blondynki z Play”?
Bardzo lubię, ponieważ jest to pozytywna i zwariowana postać. Na planie jest bardzo wesoło, chociaż bywa tez męcząco, ale zazwyczaj jest tak radośnie, że wszyscy mamy tzw. głupawkę (śmiech). Reżyser też jest naprawdę wspaniałym, pozytywnym człowiekiem, ma mnóstwo energii i tak to wszystko świetnie prowadzi, że, po prostu, bardzo dobrze mi się pracuje.
Czyli jak dobrze rozumiem, nie znajduje Pani minusów tej pracy?
Nie, minusów nie ma, jedynie co to jesteśmy często zmęczeni, ponieważ zaczynamy plan od godziny piątej lub szóstej a kończymy wieczorem, nawet czasem o pierwszej w nocy. Ostatnio pracowaliśmy 21 godzin i powiem szczerze, że byłam wtedy wykończona. Ale warto, bo to cieszy, kiedy efekt końcowy jest zadowalający.
Woli Pani występować przed kamerami czy na deskach teatru?
Ach, to jest trudne pytanie, nie mogę powiedzieć, że coś wolę. Lubię jedno i drugie, aczkolwiek, teatr daje mi niesamowitą adrenalinę. Wszystko odbywa się na żywo : publiczność, aktorzy, muzyka ... nawet jak są jakieś wpadki to jest to tak emocjonujące, bo przecież trzeba wtedy jakoś wybrnąć - wszystko dzieje się tu i teraz. Teatr dostarcza większych emocji, ale jedno i drugie bardzo lubię.
Czy to pewna informacja, że będziemy mogli zobaczyć Panią w serialu "M jak miłość"?
Tak, to już jest potwierdzona informacja.
Czy dostała Pani propozycje zagrania w jakimś innym serialu?
Są jakieś tam rozmowy, ale na razie nic konkretnego, aczkolwiek zagrałam ostatnio w kilku odcinkach serialu "Pierwsza miłość".
Proszę powiedzieć, czy to prawda, że planuje Pani wspólnie z mężem nagrać płytę?
Och, oczywiście wszystkie portale podłapały i jest to śmieszne. Kiedyś powiedziałam, że mąż robi w domu studio i będziemy różne rzeczy nagrywać, czy covery czy jakieś autorskie rzeczy to się jeszcze zobaczy. Może kiedyś nagramy płytę, może powstanie, a może nie, nie wiem. Na razie będziemy nagrywać dla przyjemności.
Czy dubbingowała Pani jakąś postać w filmie animowanym?
Nie, nie dubbingowałam.
A czy chciałaby Pani spróbować swoich sił w dubbingu?
No pewnie, zawsze to nowe doświadczenie.
Jakie jest Pani największe marzenie zawodowe?
Moim marzeniem zawodowym jest to, żeby cały czas grać, nie mieć przestoju. Bo jest to taki zawód, że, niestety, różnie bywa. Chciałabym cały czas grać, jeśli to nie będzie film, to chciałabym na pewno cały czas grać w teatrze.
Kamila Szetela
”Luiza Dobrzyńska – fanatyczna miłośniczka kotów i Star Treka. Stan oczywiście wolny. Na co dzień technik medyczny. Pisze od dwunastego roku życia. Prowadzi popularny blog "Stara panna i morze", dostępny pod adresem www.outsidelando7.blog.onet.pl.”
Tak prawi nam o autorce strona Lubimy Czytać. Ja sama wiele wyniosłam z naszej rozmowy i cieszę się, że miałam okazję pogadać z panią Luizą. Zapraszam więc do poznania jej osoby.
Czemu siedzi pani właśnie w literaturze?
Od małego brzdąca dużo czytałam. Rodzice nauczyli mnie liter, gdy miałam cztery lata i od tej pory, można rzec, nie wypuszczam książek z ręki. W końcu literatura stała się moim nie tylko hobby, ale i sposobem na życie
I to na pewno jeden z lepszych sposobów jakimi gatunkami literackimi jest pani najbardziej zainteresowana i dlaczego? co pani sądzi o poezji?
Kocham poezję, chociaż nigdy nie umiałam pisać wierszy. Próbowałam, ale wychodziły mi beznadziejne grafomaństwa. Natomiast jeśli idzie o gatunki prozy, to może najmniej lubię romanse - poza tym czytam wszystko.
Nie podchodzą pani? Ja czasami mam wrażenie, że są takie same
Cóż, po prosto trzeba być naprawdę świetnym pisarzem, żeby napisać romans zdolny mnie głębiej zainteresować. A że przeważnie są takie same? Zależy które. Oczywiście jest w tym nurcie mnóstwo szmiry pisanej na zamówienie, ale skoro ludzie chcą to czytać, to nie mnie krytykować.
A jak to się stało, że pani pisze? Ktoś panią namawiał do tego, czy po prostu sama pani wyszła z inicjatywą ku literaturze?
Gdy miałam niecałe dwanaście lat, telewizja polska emitowała kultowy francuski serial "Thierry la Fronde" Nigdy go już potem nie powtórzyli. Nie mogąc na to liczyć zaczęłam pisać wersję książkową... i tak to się zaczęło. Uzależniłam się od pisania, jak inni od alkoholu.
Wspaniałe. Rozumiem jednak, że najbardziej lubi pani pisać teksty fantasy i science-fiction?
Jakoś najlepiej mi to wychodzi. Wśród moich ebooków, dostępnych na stronie wydaje.pl jest jednak też książka awanturniczo-historyczna. Może kiedyś wrócę do tego gatunku.
Co panią inspiruje do pisania książek tego typu i czy miała pani duże problemy z ich wydaniem w postaci papierowej?
Inspirację do gatunku sf czerpie się zewsząd - z programów naukowych, seriali fantastycznych, z książek... Ja przyznam, że wielki wpływ na mnie miały seriale spod znaku Star Treka oraz książki Ericha von Danikena.
Tak, obecności Star Treka na pani blogu nie da się nie zauważyć . A jak z tym wydaniem? Wiadomo, że w Polsce ciężko wydać książki z tych gatunków.
Niestety żadne tradycyjne wydawnictwo nie okazało ani cienia zainteresowania moją twórczością i nie sądzę, żeby to kiedykolwiek nastąpiło. Mam zbyt mało talentu lub po prostu niewiele znaczę. Nie chcę tu wymieniać konkretnych nazwisk, ale jestem pewna, że gdybym nosiła któreś z nich, byłoby zupełnie inaczej. Wypromowanie debiutanta to kosztowna zabawa, nikt nie będzie ryzykował dla "człowieka znikąd". Poza tym fantastyka to dział niszowy i poza kilkoma znanymi tuzami raczej się jej u nas nie wydaje.
Też myślę, że nazwisko wiele robi. Niestety, debiutanci mogą liczyć na szczęście i konkursy. Nie mówmy o tym. Jak podoba się pani blogowanie? Publikuje pani teksty też na innych portalach?
Lubię pisać na blogu, choć ostatnio nie mam na to zbyt wiele czasu. Pracuję dla portalu Szuflada.net jako redaktorka dwóch działów (Biblioteka i Opowiadania), dla portalu Paradoks.net jako recenzentka nowości literackich i dla trek.pl jako tłumaczka newsów.
Czy w obecnym czasie tworzy pani coś nowego?
Owszem, piszę kryminał, chcą sprawdzić jak sobie poradzę. Na wydanie czekają już trzy ukończone książki. Niestety nie wiem, kiedy będę miała pieniądze na to, by je wydać, bo na tradycyjne wydawnictwa, jak powiedziałam, nie ma co liczyć.
Rozumiem. I ostatnie pytanie. Jak postrzega pani polską literaturę? Można znaleźć jakieś perełki na naszym rynku literackim?
Oczywiście że można - chociaż raczej na rynku self-publishingu. Sposób kwalifikacji tekstów do druku jest w naszym kraju co najmniej dziwny. Rzadko zdarza się pozycja rzeczywiście godna uwagi, a pochodząca z tradycyjnego wydawnictwa. Taką na przykład jest "Krew, pot i łzy" Carli Mori (choć znamiennym wydaje się fakt, ze autorka użyła obco brzmiącego pseudonimy, nie własnego nazwiska) oraz naprawdę świetny "Ołowiany świt" Michała Gołkowskiego. Natomiast mogłabym wymienić wiele pozycji wydanych za pieniądze autorów, a naprawdę godnych dobrej promocji przez znane wydawnictwo. Niestety, ci autorzy - Pola Pane na przykład, Marta Grzebuła, Endru Atros, Halina Kowalczuk czy obdarzona świetnym piórem Halina Bajorska - skazani są na totalny brak perspektyw i tylko cud może sprawić, że wyrwą się z zaklętego kręgu self-publishingu. Czego im zresztą jak najszczerzej życzę.
Dziękuję pani bardzo za wywiad
Zawsze do usług
Rozmawiała Angelika Dłubak
Fotografia pochodzi z bloga autorki
Wywiady można prowadzić nie tylko ze sławnymi ludźmi. Czasami właśnie lepsi są prości ludzie, którzy i tak robią wiele, w tym przypadku dla literatury.
Jedną z takich osób, zresztą jakże ciekawą, jest Ewa Chani Skalec. Tłumaczka, blogerka, początkująca pisarka. Początkująca, bo ukończyła wiele książek i opowiadań, które na razie nie dostąpiły zaszczytu ukazania się. Ale wiadomo, jak trudno wydawać książki w XXI wieku, co zostało wspomniane poniżej.
Do szerszego poznania twórczości autorki zapraszam na jej dwa blogi, których adresy znajdują się pod rozmową.
Jak zaczęła Pani pisać? Co skłaniało Panią do czytania? Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z literaturą?
Zaczęłam pisać... zanim właściwie nauczyłam się liter. Kochałam książki od dziecka. Rodzice i Dziadkowie bardzo dużo mi czytali. A ja byłam zafascynowana tym innym światem. Więc chciałam pisać, a skoro nie potrafiłam... narysowałam komiks. O kosmitach. Ne mam go niestety, nie zachował się, ale pamiętam to jak dzisiaj. To było jeszcze przed pójściem do pierwszej klasy. Albo w przedszkolu, albo w zerówce.
Zupełnie niesamowite. Dlaczego właśnie o kosmitach?
Nie mam pojęcia. Moi Rodzice nie lubią fantastyki. Zawsze uważali ten gatunek za gorszy. A ja jakoś tak sama z siebie polubiłam. Choć też długo to trwało, zanim przekonałam się do książek science-fiction. Zaczęłam po nie sięgać dopiero pod koniec podstawówki (czyli w siódmej, ósmej klasie może). Teraz czytam i tłumaczę fantastykę. Piszę własne teksty. Jeżdżę na konwenty fantastyczne. Dzięki fantastyce poznałam Męża. A Rodzice nadal jej nie lubią.
Widocznie niestety tak ma być. Gruntem jest to, że Pani czuje się w niej świetnie. Science-fiction, fantastyka, jakie jeszcze gatunki pani preferuje?
Kocham historię, dlatego książki historyczne. Takie, w których historia odgrywa pierwszoplanową rolę i takie, w których jest tylko tłem, pretekstem do pokazania ludzi, ich czynów i przemyśleń. Lubię kryminały. Czasami książki podróżnicze, ale nie wszystkie. Kiedyś bardzo lubiłam czytać thrillery prawnicze. To chyba dlatego poszłam na prawo. Teraz trochę mniej mnie pociągają.
Rozumiem. Co pani napisała i czy udało się to pani wydać?
Napisałam dużo tekstów. Osiem opowiadań, z czego jedno kilka lat temu wygrało konkurs w internetowym czasopiśmie Pandora i tam zostało opublikowane. Pozostałe teksty na razie można przeczytać na moim blogu. Do tego dochodzi powieść dla dzieci, do której dojrzewałam wiele lat. Poza tym napisana przeze mnie jeszcze wczasach liceum political-fiction. Wówczas w Polsce to była zupełna nowość, prawie nikt tego nie pisał. Niestety wówczas nie odważyłam się wysłać do wydawnictwa, a dzisiaj lekko już trąci myszką. Najważniejsze są powieści. Mam chyba jakiś kompleks - lubię wszystko wielkie. Duże projekty. Dlatego mam już zakończone cztery tomy. Całość zaplanowałam na... 17. Nadal szukam wydawcy, może ten rok okaże się lepszy. Poza tym jest kilka powieści spoza cyklu, których nie dokończyłam. może to się zmieni, ale część prawdopodobnie na zawsze będzie tylko jakimiś szkicami. Pisuję tez wiersze, jednak ostatnio rzadko. Publikuje na bieżąco recenzje książek, które czytam. Poza tym na drugim blogu właśnie moje opowiadania oraz różne artykuły. Mam szerokie zainteresowania, w związku z czym piszę, o tym, co mi w duszy zagra.
Niesamowita ilość . Najważniejsze jest się nie poddawać i szukać. Jak myśli Pani, skąd powstają takie problemy wydawnicze?
Przede wszystkim ludzie coraz mniej czytają. Książki nie są tanie, a z roku na rok stają się coraz droższe. Snując pesymistyczne wizje, można sobie wyobrazić, że wrócimy do czasów, kiedy były dobrem tylko dla najbogatszych... To smutne, ale chyba całkiem realne. Proces wydawniczy, dzięki postępowi technicznemu, znacznie się skrócił, potrzeba coraz mniej ludzi do obsłużenia wydania. Dużo robią komputery, oprogramowanie. Jednak wydawnictwa boją się wydawać autorów nieznanych, niepewnych. Wolą trzymać się tych nazwisk, które są sławne. Bo ludzie i tak kupią, nawet jeśli tekst jest średniej jakości, autora, którego znają i cenią. Rzadziej jakiegoś debiutanta. A to w tego ostatniego trzeba włożyć najwięcej pieniędzy. Bo nie chodzi tylko o wydanie, ale i reklamę, PR itd. Nie trzeba reklamować Pilipiuka (którego, swoją drogą, jestem wielką fanką), czy Martina, ale taka Skalec to już duże ryzyko.
A jak wygląda współpraca tłumacza z wydawnictwem? Jakie uczucia temu towarzyszą?
W moim przypadku praca tłumacza to czysta przyjemność. Nie jestem tłumaczem z wykształcenia, więc wydawnictwo wiele ryzykowało, polegając na mnie i dając mi pierwsze zlecenia. Chyba się jednak sprawdziłam, skoro są kolejne. Zawsze mogę liczyć na pomoc, dostaję szybko odpowiedzi na wszystkie pytania. Tylko, wiadomo, z powodów, które wcześniej przytoczyłam, rynek wydawniczy jest, jaki jest i stawki też nie są specjalne. Dla drugiego wydawnictwa na razie przełożyłam tylko dwa teksty, ale myślę, że są zadowoleni. W przeciwnym razie nie dostałabym tego drugiego zlecenia Marzy mi się coś dłuższego, jakaś ciekawa powieść. Ale rok dopiero się zaczął i to zaczął fantastycznie, więc kto wie.
Właśnie. Liczę na to, że wyda Pani w tym roku coś wspaniałego. I ostatnie pytanie. Jak pani postrzega współczesną literaturę i pisarzy XXI wieku? Jacy są ? Czy chcą tylko pieniędzy i sławy? I jakie gatunki zdominowały polski i zagraniczny rynek ?
Dziękuję. Proszę trzymać kciuki, zawsze się przydadzą. Współczesna literatura i autorzy. Myślę, że jest dobrze. Czy chcą tylko sławy? Nie powiedziałabym. Mam wielką przyjemność znać niektórych osobiście, z kilkoma nawet zawarłam bliższą znajomość. Nie są ludźmi myślącymi tylko o pieniądzach i o tym, by ich nazwiska znalazły się kiedyś w podręcznikach szkolnych. Chcą przekazać czytelnikowi swoje spostrzeżenia, podzielić się swoimi doświadczeniami. Myślę, że niektórzy mają nawet szansę zaistnieć za granicą. Tzn. mieliby szansę, gdyby się znalazł ktoś, kto by zechciał włożyć trochę funduszy w promocje polskiej literatury. Świat, a w nim i Polskę, zalewa fala tekstów w sieci. Niektóre są naprawę dobre. Niektóre... delikatnie mówiąc, nie najwyższych lotów. Obserwujemy uzależnienie od komputera, które przejawia się w różny sposób. Sama widzę, że coraz więcej robię błędów, kiedy pisze na klawiaturze. Błędów, których nie robię, kiedy korzystam z notatnika i pióra. Książki, które czytam są pewny przypomnieniem, że nasz język jest piękny, że ma swoje wspaniałe reguły i że można się ich trzymać. A jaki gatunek zdominował rynek? Cóż... To trudne pytanie. Widać w księgarniach zalew zombie... Nie cierpię tego. Minie, tak, jak minął boom na wampiry. Co roku pojawia się coś nowego, ludzie szaleją... A potem dociera do nich, że to jedynie odgrzewany kotlet, lekko zmieniony, idący z duchem czasu i znów szukają czegoś nowego. Bo człowiek XXI wieku zdaje się ciągle poszukiwać nowych wrażeń. Szybko, zdecydowanie, jak w życiu. W pogoni za pieniądzem i za wrażeniami. Ale są też autorzy, którzy piszą poważne rzeczy, mądre, które uczą i zmuszają do myślenia. Ja np. przeczytałam niedawno polską historię alternatywną Macieja Parowskiego "Burza. Ucieczka z Warszawy '40". Autor pracował nad tym tekstem... 20 lat! I to widać. Polecam. Zresztą polecam w ogóle czytanie.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Angelika Dłubak
Adresy blogów: