Młodzi ludzie uwielbiają książki. Uwielbiają pisarzy za to, jak piszą, co tworzą. I sami próbują pisać. Niektórym, wiadomo, wychodzi to dobrze, a innym nie. Jednak jest młodzież, która jest zdeterminowana. Uczy się pisać, pisze i wydaje swoje powieści. Jak to mówią młodzi Polacy: Never give up, czyli nigdy się nie poddawaj.
Uczennica Anna Gręda wie o tym dobrze. W jej głowie kłębią się ciekawe pomysły, a ile ich jest to nie da rady zliczyć nawet najszybszy matematyk. Te najlepsze myśli są przekształcane w formę literacką. A więc nic nie ucieknie. Miałam możliwość wymiany zdań z Anią. Oto co pozostało po naszym spotkaniu.
Standardowe pytanie. Dlaczego zaczęłaś pisać?
Pisanie rozpoczęłam w wieku 13 lat – podziwiałam autorów moich ulubionych książek za umiejętności prowadzenia fabuły, budowania napięcia, kreowania świata, tworzenia bohaterów. Chciałam robić to samo – minęło jednak trochę czasu, zanim udało mi się stworzyć własny styl. Do dzisiaj go dopracowuję, słucham krytyki oraz pochwał i staram się pisać coraz lepiej.
Co daje ci pisanie, co czujesz, gdy tworzysz?
To niesamowite uczucie, coś co trudno opisać słowami – fabuła, bohaterowie, ich losy, wszystkie elementy powieści są wytworem mojej wyobraźni, władam nimi i to ode mnie zależy, co się stanie potem. Czuję się niemal jak superbohater, ktoś o niepojętej mocy, która napawa szczęściem i pcha mnie do przodu.
Czy ktoś zachęcał cię do tworzenia?
Rodzina dowiedziała się, że piszę, gdy ukończyłam „Podpalaczkę” i wsparła mnie podczas tworzenia oraz wydawania „Róży z Irlandii” oraz „Angelus”. Gdy tylko stwierdziłam, że pisanie to moja pasja i chcę temu poświęcić swoje czas oraz uwagę, rodzina oraz przyjaciele zaczęli mnie bardzo wspierać.
Jak się czujesz po wydaniu swojej twórczości w tak młodym wieku?
To coś niesamowitego. Ja, młoda dziewczyna i dopiero początkująca autorka, już wydała własną książkę, teraz nawet dwie. Przyznam, że „Róża z Irlandii” miała w sobie więcej czaru, gdy rozwijałam fabułę w myślach, a jej ostateczna wersja nie jest tak dobra jakbym chciała, jednak nie żałuję faktu, iż była ona moim debiutem.
Co tworzysz w obecnym czasie?
Obecnie zajmuję się „Paktem” – kontynuacją mojej powieści „Angelus” (2012) oraz dwiema innymi książkami: „Ogar Boga. Popiół i Piach” oraz „Alibi” – powieścią urban fantasy oraz kryminałem paranormalnym.
Co najbardziej lubisz czytać?
Fantastyka, kryminał, romans i thriller – to moje ulubione gatunki literackie. Uwielbiam twórczość m.in. Nory Roberts, Tami Hoag, Anety Jadowskiej oraz wielu innych autorów – polskich i zagranicznych - którzy swoimi powieściami jeszcze bardziej podsycają mój głód czytania. Nie przepadam natomiast za horrorami, a także powieściami psychologicznymi czy biografiami. Rzadko także sięgam po książki oparte na faktach – „okruchy życia”, tragiczne historie życiowe, smutne i dramatyczne, zdecydowanie nie dla mnie.
Opowiedz, jaki gatunek tworzysz i czemu właśnie ten jest ci najbliższy.
Tworzę głównie powieści urban fantasy, uwielbiane przez czytelników w moim wieku i nie tylko. Wilkołaki, wampiry, mitologiczne stwory wplecione w nasz zwykły, szary świat – to coś naprawdę fascynującego. Uwielbiam ten dreszczyk, podniecenie podczas pisania. Władza nad fabułą oraz postaciami jest narkotyzująca, potrafi naprawdę uzależnić. W każdej mojej powieści pojawia się także romans – dla mnie to coś osładzającego mrok otaczający całą tajemniczą fabułę.
Czy zabierzesz się także za inne gatunki książek? Chodzi o pisanie, czytanie?
Lubię eksperymentować z gatunkami powieści – od jakiegoś czasu pracuję nad paranormalnym kryminałem, co jest dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Z czytaniem jest podobnie: czasami trzeba spróbować czegoś innego, żeby zaspokoić „literacki głód” i dodać codzienności nieco smaku.
Jak zareagowała twoja rodzina, najbliżsi na pisanie takiego rodzaju książki, jak i na wydanie jej?
Byli zaskoczeni, ale także szczęśliwi i dumni. Jednak najbardziej zdziwiona pozostałam ja – udało mi się wydać powieść, najpierw jedną, potem drugą. Z pisaniem też dobrze mi idzie, pracuję nad kilkoma nowymi powieściami. Mam dużo pomysłów, czasami aż trudno za nimi nadążyć. Mam nadzieję, że zdołam kiedyś wszystkie przelać na papier.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Angelika Dłubak
Podobno Polacy nie umieją pisać powieści fantasy. Co za bzdura. Wystarczy tylko przeczytać książkę Jantar i słońce, autorstwa Joanny Terki, by zmienić zdanie. Pani Joanna zabierze nas w swój kosmiczny świat zakazanej miłości.
Zaś recenzja tej powieści niedługo znajdzie się na naszym portalu. Jednak zanim tak się stanie, zapraszam wszystkich do spotkania z autorką w naszym małym wywiadzie. Zapraszam serdecznie wszystkich fanów fantastyki i nie tylko!
Czym jest dla Pani pisanie? Bo przecież dla każdego pisarza czymś innym, niezwykłym.
Hmm… Niby proste pytanie. Pisanie jest dla mnie spełnieniem marzeń. Nie mogę powiedzieć, że odskocznią od rzeczywistości. To jest pewnego rodzaju przymus psychiczny. Bohaterów wymyślam, a potem oni zaczynają rządzić w moim mózgu. Kreuję ich rzeczywistość, tylko do czasu…
Do czasu?
Tak, jest to coś nieoczekiwanego. Oni zaczynają żyć własnym życiem, a ja tylko spisuję ich przygody. Trudno to wytłumaczyć, to chyba jakiś podświadomy przymus.
To ciekawe. Jakby słowa ich ożywiały.
Dokładnie, najpierw to ja ich tworzę, a potem oni już robią to sami. Nigdy nie wiem jakie będzie zakończenie, nawet jak sobie zaplanuje coś to potem i tak wychodzi co innego.
Więc tak samo dzieje się z bohaterami Pani książki? Jak w ogóle wpadła Pani na pomysł Jantar i słońce ?
Najpierw to miało być zwykłe romansidło. Potem stwierdziłam, że takiego typu literatury jest multum. Dlaczego by nie umieścić akcji w jakimś innym świecie? Potem te pierwotne zapiski umieściłam w retrospekcjach. Zawsze uwielbiałam fantastykę i fantasy.
Dobry sposób na to, aby być nietuzinkowym.
Niekoniecznie. Literatura fantastyczna nie jest zbyt popularna, nawet powiedziałabym dyskryminowana przez polskich wydawców. Wielu odrzuciło moja powieść bo była to fantastyka.
Polska fantastyka podobno nie dosięga do pięt amerykańskiej. Według mnie to bzdura.
Uważam, że w niczym jej nie ustępuje.
Czyli droga wydawcza była długa i trudna?
O tak, u nas to droga przez mękę. Trzeba być cierpliwym i mieć grubą skórę.
Więc czy warto wydawać swoje dzieła, starać się o to?
Zawsze warto. To coś, co po nas zostanie na zawsze. Nawet jak mnie już nie będzie, może ktoś przeczyta moją powieść i pomyśli o mnie.
Mądre słowa. A czym jest dla Pani czytanie innych książek, literatura? Jakie miejsce zajmuje w Pani życiu?
Oj, czytam namiętnie. Czytanie jest czymś pięknym, można zatopić się bez umiaru w czyimś, nawet wymyślonym życiu, oderwać sie od rzeczywistości. Czytam bardzo dużo od dziecka.
A kto zachęcał panią do tego oraz do pisania?
Do czytania nikt nie musiał mnie zachęcać. Do pisania też nie. Zawsze coś pisałam. Wierszyki , opowiadania. Na uczelni profesor , moja promotorka stwierdziła, że na pewno napiszę kiedyś książkę. Pisałam pracę magisterska nt Analiza porównawcza baśni braci Grimm i Andersena.
Bardzo niebanalny temat.
No zgadza się, wtedy nie było jeszcze w Polsce Internetu, nie było z czym porównać.
Widzę wiec że pisze Pani także wiersze, co jeszcze? Jak Pani podobają się inne rodzaje literatury?
Wiersze to za dużo powiedziane. Rymowanki. Piszę też krótsze formy, czyli opowiadania i bajki dla dzieci. Mnie podoba się wszystko co mnie wciągnie, tzw. dobra literatura.
Dobra literatura najważniejsza! A kim jest według pani pisarz?
Pisarz dla mnie to artysta, w pewnym sensie stwórca. Pamiętam to uczucie, pewnej "boskości" kiedy mogłam stworzyć swoich bohaterów, nadać im pewne cechy, pokierować ich życiem. Proszę mnie źle nie zrozumieć, Nie czuję sie jak Bóg.
Rozumiem. To jest chyba ta magia sztuki, o której mówi cały świat. Pisarz prawdopodobnie ma o tym największe pojęcie.
Chyba można to nazwać magią
Ostatnio też Pani bloguje. Jak Pani się to podoba? Dlaczego zaczęła Pani interesować się blogami?
Założyłam bloga jakieś pół roku temu za namową koleżanki -pisarki. Zaczęłam na FB publikować drugą część przygód Jantar i ona zapytała: Czy nie lepiej na blogu? I tak założyłam bloga.
Jak Pani się to podoba?
Na razie jeszcze nie ogarniam technologii bloga, trochę mnie to deprymuję, a poza tym brak czasu, praca, dom, pisanina. Co do blogowania nie mam jeszcze zdania, ale dzięki FB moja twórczość trafia pod tzw. strzechy szerokie.
Rozumiem. I ostatnie pytanie. Czy zamierza Pani coś jeszcze wydać w tradycyjnym druku? Może właśnie drugą część przygód Jantar?
Tak, ale najpierw chciałabym wznowić wydanie pierwszej części. Staram się o jakiegoś porządnego wydawcę. Wtedy zaproponuję mu pierwszą i drugą część.
Dobry wydawca to podstawa. Przyszli pisarze - szukajcie dobrych wydawnictw! Gdzie będzie Pani próbować?
Rozsyłam non stop. Gdzie się da.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Rozmawiała: Angelika Dłubak
Oryginalne pomysły, charakterystyczne fryzury, piękny uśmiech i nieustająca energia. Nie zadziera nosa, choć mogłaby. Czy Marika jest typem kameleona, czy lubi siebie i jakie ma plany na przyszłość… o tym wszystkim rozmawiam z „ Panią Naczelnik” na kilka minut przed rozpoczęciem koncertu w lubelskim klubie „ Graffiti”.
Koniec wakacji, tegorocznych festiwali, plenerów. Podsumowując, czy to było dla Ciebie udane lato?
Marika: Tak, to było udane lato. Zagraliśmy sporo koncertów plenerowych, sporo podróżowaliśmy, ja osobiście byłam na wakacjach i pracowałam przede wszystkim, bo oprócz koncertów miałam też audycje radiowe, „Temat Rzeka” w Radiu Roxy, ciągłe próby, nagrywaliśmy, do tego doszły castingi w „ The voice of Poland”, przesłuchania w ciemno, także było co robić.
Oprócz tego była fantastyczna pogoda, jeździłam na rowerze po mieście Stołecznym Warszawa i byłam szczęśliwą dziewczyną, a teraz nadeszła przyjemna jesień…
Nawiązując do wspomnianego programu „The voice of Poland”. Czy zżywasz się tam z uczestnikami, są tacy, którzy wywołują u Ciebie wyjątkowe emocje?
Marika: Jasne, że tak. Trudno się z nimi nie zżywać. Przychodzą na przesłuchania, przeżywają to co się dzieje bardzo mocno, a ja nie jestem w stanie brać tego na chłodno. Wszystkim życzę dobrze, ale wiemy, że nie wszystkim uda się wygrać, natomiast jest tam sporo takich osób, z którymi od razu czujesz się zaprzyjaźniona… jasne, że tak.
Czy masz czasami takie wrażenie, że za dużo od siebie wymagasz?
Marika: Nie, jeśli już to chyba za mało.
A jaką cechę charakteru lubisz w sobie najbardziej?
Marika: Lubię to w sobie, ale czasami tego nienawidzę. Jestem empatyczna. To sprawia, że łatwo wchodzę w taką zaprzyjaźnioną relację i trudno mi oddzielić zaprzyjaźnienie , empatyczność od spraw czysto zawodowych. W związku z czym, gdy trzeba czasami podjąć jakieś decyzje asertywne, w których się mówi nie, ja mam ogromny problem i czuję się paskudnie, jak świnia chociaż wiem, że nie powinnam. I to sprawia, że jestem tym, kim jestem. W gruncie rzeczy jestem za to bardzo wdzięczna , ułatwia mi to czasami życie- od czasu do czasu utrudnia, ale generalnie chyba to lubię.
Jako kobieta nie mogę nie zapytać o Twój wygląd. Co robisz, że od lat tak pięknie wyglądasz i jesteś w tak świetnej formie?
Marika: Jestem leniuchem, nie lubię uprawiać sportu jako takiego. Lubię uprawiać sport niechcący, czyli na przykład, muszę załatwić sprawę w drugiej części miasta, albo wymyślam sobie sprawunki gdzieś daleko, żeby przejechać na przykład dwadzieścia kilometrów na rowerze do tego miejsca, ale nie jest wtedy celem wycieczka jako taka po Warszawie, tylko załatwienie spraw, więc niechcący uprawiam sport.
Lubię pływać, chociaż nie jestem świetnym pływakiem i nie pływam często, pływam właściwie tylko latem- w morzach, oceanach, jeziorach i rzekach, gdzie spędzam wakacje, ale nie uważam się za jakąś fit dziewczynę.
Myślę, że dużą robotę robi to, że nie jem mięsa, pewnie to jakoś ogranicza liczbę kalorii. Chociaż znam osoby, które jedzą tylko mięso, a są chude jak patyczaki. To bardzo miłe, że tak mówisz, ale ja nie uważam, żeby to była prawda, że jestem idealnie zbudowaną kobietą, bo mam do siebie bardzo wiele zarzutów. Nie mniej jednak cieszę się, że moja postać przybrała taką formę i dobrze czuję się w swojej skórze.
Czy nazwałabyś siebie kobietą kameleonem?
Marika: Bardziej nazwałabym siebie kobietą- takim zwierzakiem trochę. Wiele osób już to powiedziało. Ci, którzy mnie obserwują, mówią, że jak się zachowuję naturalnie, to mam takie właśnie zwierzęce- mimikę, ruchy i budowę ciała.
Jestem takim naturalnym stworem, że gdy się cieszę, to jakbym miała ogon to bym nim machała i wiesz co… jestem chyba bardziej jak pies niż jak kot, bo wszystko mam na wierzchu, mam jakiś emocjonalny „ogon” i nim merdam, a jak jest mi smutno, to go podkulam i wszystko od razu widać.
Nie jestem kotem, który jest zagadkowy i trudny w okiełznaniu . Jestem bardziej prostolinijnym zwierzakiem, czy ja wiem, czy kameleonem… Właściwie to ja ciągle jestem taka sama. Jak siebie oglądam to mam tą ciągłość, taką naturalną postać.
Masz w sobie jednocześnie tą kobietę, którą jesteś teraz i tą, którą byłaś dawniej i całkiem małe dziecko i trudno jest mi spojrzeć na siebie z tej strony, że się zmieniam i teraz jestem kimś kompletnie innym niż kilka lat temu, bo mam wrażenie, że jestem z jednej strony kimś innym, bo mam nowe doświadczenia i tak dalej, ale z drugiej strony jestem wciąż tą samą dziewczynką.
Wielu ludzi mogłoby powiedzieć, że masz wszystko: wiernych fanów, zdobyłaś serca widzów przed telewizorami, możesz pozwolić sobie na naturalność, ciągle podróżujesz, poznajesz świat i ludzi, spełniasz się zawodowo oraz robisz to, co kochasz. A czy Ty uważasz, że to jest wszystko, czy masz jeszcze jakieś cele i marzenia? Czy w ogóle wierzysz w to, że marzenia się spełniają?
Marika: Pewnie, że tak. Mam masę marzeń… Chciałabym zobaczyć Nową Zelandię na przykład, chciałabym nagrać piosenkę, którą ludzie będą śpiewać, pamiętać nawet za dwadzieścia lat i po mojej śmierci. Chciałabym mieć rodzinę, chciałabym żeby mój zespół przetrwał.
Mam mnóstwo marzeń i jest wiele rzeczy o których myślę i do których dążę i absolutnie nie mam takiego poczucia, że zrobiłam już wszystko na co miałam ochotę, bo to się wciąż zmienia, apetyt ci rośnie i cele stawiasz sobie gdzieś indziej, dalej, wyżej.
Pewnie gdybyś mnie zapytała dziesięć lat temu, jak zaczynałam być Mariką, czy wyobrażam sobie siebie w tym punkcie, gdzie jestem, z takimi osiągnięciami, które mam, to bym Ci powiedziała że z drzewa spadłaś i w ogóle” Co ty, w życiu! Ja?” (śmiech)
To jest piękne, udowodniłaś także, że kobieta potrafi dojść do wielkich rzeczy i marzeń własnymi siłami, nigdy się nie poddając.
Marika: W ogóle człowiek może, wystarczy mieć wielką wiarę w siebie, w swoje marzenia i możliwości.
Na koniec naszej rozmowy chciałam zapytać, nad czym teraz pracujesz, jakie masz najbliższe plany zawodowe?
Marika: Pracuję teraz głównie nad projektem, który mam nadzieję przewieziemy po Polsce. Zaczynamy od Warszawy. Polega on na połączeniu moich dotychczasowych projektów i aktywności. To będzie przedsięwzięcie, takie widowisko. Z jednej strony muzyczne, bo będą to koncerty, a z drugiej też wizualne.
Polegać to będzie na tym, że będzie koncert akustyczny w tej odsłonie Chill Zet’owej, potem pokażemy kilka obrazków, w trakcie tych obrazków zmieniane będą instrumenty na scenie, wejdziemy w pełnym składzie jako Spokoarmia, zagramy kolejny koncert- temu towarzyszyć będą światła. Potem znowu zejdziemy i pokażemy kilka obrazków, w tym czasie zmienimy ubranka, będziemy je zmieniać kilkakroć i zmienią się instrumenty i zagramy trzeci projekt, który stworzyliśmy kiedy zostałam zaproszona do zagrania supportu przed Major Lazer w Palladium. Wtedy będziemy już na scenie tylko we czworo i obstawimy się tylko i wyłącznie elektroniką.
Więc pierwszy projekt będzie taki akustyczny, analogowy z kontrabasem, delikatny, jazzowy i spokojny, drugi projekt będzie bardzo mocny, najmocniejszy- cały zestaw muzyków i brzmienie takie, jakie jest na płycie Momenty na przykład i trzecia odsłona to jest Marika na wiksie jak mówimy roboczo- elektroniczna, clubowa, taka żeby poszaleć.
A którą Marikę z tych trzech najbardziej lubisz?
Marika: Myślę, że wszędzie to jest ta sama Marika, tylko zmieni trochę ubranek i tu pokaże więcej pazura, a tutaj go ukryje, ale to jestem ciągle JA...no i moi muzycy!
Życzę Ci ciągle takiej energii życiowej i scenicznej, pasji i dobrego serca. Widzimy się pod sceną, więc życzę szalonego i niezapomnianego koncertu, do zobaczenia.
Marika: Dziękuję
Rozmawiała Magdalena Kotulska
fot. Magdalena Kotulska
Do sklepów w całej Polsce trafiła debiutancka płyta zespołu My Bike. Pomimo, iż płyta jest debiutancka to artyści tworzący zespół znani są od dawna. Zespół My Bike to formacja złożona z muzyków od wielu lat aktywnych na polskiej scenie muzycznej. Wszyscy, poza wokalistą tworzyli zespół Pectus. Obecnie wraz z wokalistą Pawłem Skibą tworzą zespół My Bike, który opiera swój repertuar na rockowo-popowym, gitarowym brzmieniu popartym solidną sekcją rytmiczną. Wokalista był uczestnikiem Eurowizji dla dzieci oraz m. in. zdobywcą Srebrnego Słowika na festiwalu w Nałęczowie, a także laureatem festiwali patriotycznych. Był członkiem zespołu Natalii Kukulskiej w programie Bitwa na głosy.
Skład zespołu: basista, Bartek ,, Skiming '' Skiba, perkusista, Rafał Inglot, gitarzyści, Damian Kurasz i Grzegorz ,, Buniek '' Samek, klawiszowiec, Adrian Adamski i wokalista, Paweł Skiba.
Zapraszamy na wywiad z gitarzystą zespołu Damianem Kuraszem.
Co oznacza nazwa zespołu My Bike i dlaczego taka?
Nie skupialiśmy się na znaczeniu nazwy. Każdy z zespołu zaproponował kilka propozycji i drogą selekcji wybraliśmy właśnie taką nazwę dla naszego zespołu. Jest fajna wizerunkowo i brzmi młodzieżowo. Oczywiście nie wnikamy zbytnio w znaczenie nazwy, a na pewno nie utożsamiamy się ze znaczeniem „Mój rower”. Gdyby trzeba było uzasadnić to mogę powiedzieć, że ze względu na naszego wokalistę Pawła Skibę, który jest wysportowanym facetem i stawia na sport to może tylko, dlatego ta nazwa, jako dyscyplina sportowa, bo sport to druga jego pasja.
Jaki rodzaj muzyki preferujecie?
Wiadomo, że każdy z nas ma swoje preferencje muzyczne, słuchamy różnego rodzaju muzyki, ale jest coś, co nas łączy – wspólne tworzenie. Komponując nowe kawałki wykorzystujemy swoje zróżnicowanie i powstają ciekawe aranżacje. Na nowej płycie są różne utwory i dobrze, że wspólnie tworzymy. Nie ma jednej osoby, która narzuca rodzaj muzyki. Na próbę każdy może przynieść pomysł, nad którym pracujemy. Uważam, że nowa nasza płyta jest ciekawa i każdy znajdzie coś dla siebie.
A o czym jest utwór, którego nie ma na płycie, chodzi mi o utwór „Ten jeden dzień”, do którego nakręciliście ostatnio teledysk w Rzeszowie?
Motywem do napisania tego utworu było to, że wkraczamy w okres świąteczny i chcieliśmy zaprezentować piosenkę, albo jak kto woli pastorałkę na święta Bożego Narodzenia. Dodatkowo premiera płyty również skumulowała się w tym okresie, więc woleliśmy nie promować płyty żadnym utworem z niej, lecz piosenką, która będzie mieć dodatkowy charakter świąteczny. Powiedzmy to otwarcie, że w okresie tym, a zwłaszcza w ramówce każda inna piosenka by nie miała takiej siły przebicia.
Utwór „Ten jeden dzień” nawiązuje do miłości, do emocji, które udzielają się w okresie świąt. W skrócie jest to opowieść o ludzkiej psychice, która nie zauważa, że święta tuż, tuż. Myślę, że jest to pozytywny przekaz.
{youtube}ezctApQyk-s{/youtube}
Co myślicie o Rzeszowie, czy warto tu zamieszkać?
Ja mieszkam w Sanoku, ale jestem związany z Rzeszowem od wielu lat i to miasto niejako ma pozytywny wpływ na mnie. To właśnie w tym mieście spotykamy się na próbach, tworzymy, angażujemy się w różne projekty, a nawet kręcimy teledyski. W okresie świąt zawsze Rzeszów jest pięknie przystrojony, a wieczorami zachwyca swoim blaskiem świecidełek i ozdób. To widać wyraźnie w teledysku, o którego oglądnięcia zapraszam. Rzeszów bardzo prężnie się rozwija i myślę, że warto tu zamieszkać.
Czy macie idola artystycznego, jeśli tak to, kto nim jest?
Naszym marzeniem jest dążyć do tego, żeby My Bike był zespołem, który nie odstaje od czołówki topowej. Jeśli chodzi o mnie to zespół U2 jest tym zespołem, którego często słucham. Zawsze jest w tym samym składzie, też nie ma u nich lidera, który rządzi, ale wspólnie tworzą. Nam też zależy na tym, aby stworzyć zespół, który będzie nas łączył, a nie dzielił.
Jakie plany na przyszłość?
Na chwilę obecną prowadzimy akcję promocyjną, udzielamy wywiadów, chcemy dotrzeć do wielu fanów i odbiorców, aby zaistnieć. Dzisiaj najlepszą promocją są programy typu „Talent show” i w pięć minut jest znany i lubiany. My startujemy od zera więc bardzo dużo pracy przed nami. Jeśli chodzi o dalszą przyszłość, to czas pokaże. Występy w programach telewizyjnych, jako uczestnicy jakiegoś Show jest obwarowany pewnymi kontraktami, a chcemy być niezależni, więc uciekamy od tego. W ogóle, jako pierwsza telewizja, która pokazała nasz teledysk to była Telewizja Polonia. Cały czas jesteśmy na kanale Youtube w internecie i statystyki oglądalności rosną, co nas cieszy.
Patrząc na nasz dorobek artystyczny to mamy już spore doświadczenie tak, że nie boimy się wyzwań czy koncertów przed wielką publicznością. Można powiedzieć, że nie jesteśmy żółtodziobami. Dołączył do nas Paweł, jako wokalista i jest on najmłodszy z nas, ale nie ujmuje to wcale zespołowi, wręcz przeciwnie to on dodaje nam energii do działania. My, jako doświadczona ekipa kształtujemy go, jako młodego z niewielkim dorobkiem wokalistę. Generalnie średnia wieku w zespole to 30 lat, ale to nie przeszkadza w motywacji do działania i do tworzenia nowych piosenek.
Dzięki za rozmowę
Roman Rzońca
fot. Hqt
Bartek: Trzeba się zapytać o to godzinę przed koncertem.
Ile lat by się nie grało to, gdy jest ten moment wyjścia na scenę, to jest po prostu trema.
Postać Gentlemana była Wam znana od dawna?
Bartek: Oczywiście, że tak. Ja byłem na pierwszym koncercie Gentlemana w Polsce w ogóle - jak on jeszcze grał w opcji sound system. Nie pamiętam dokładnie... ale to było chyba dobre dziesięć lat temu. Później osobiście pracowałem przy jego koncercie w Bielawie podczas festiwalu Regałowisko.
Ta postać zawsze się gdzieś przewija w muzyce - reggae szczególnie.
Czy dzisiejszy koncert traktujecie jako wyróżnienie?
Bartek: Wyróżnieniem jest dla nas koncert, bo możemy zagrać dla publiczności w Lublinie. Ja bym tego nie traktował w kwestii wyróżnienia - po prostu Gentleman jest muzykiem, my jesteśmy muzykami, nasze drogi koncertowe dzisiaj się zeszły i to daje dobrą energię.
Gramy w Lublinie, gramy razem z Gentlemanem - fajnie. Jakbyśmy grali z innym zespołem, też byłoby tak samo fajnie.
Czy, Twoim zdaniem, można powiedzieć, że zespół Jamal po raz kolejny zaistniał na rynku muzycznym, na nowo. Czujecie, że teraz jest wasz czas?
Bartek: Wszystko w tej muzyce jest huśtawką w przypadku takich zespołów jak nasz.
Jest boom - to się rozgrywa, później spadek zapotrzebowania, później znowu boom.
My się na to jakby nie zapatrujemy, nie spędza to nam snu z powiek. Po prostu robimy swoje, piszemy i nagrywamy piosenki. Wydajemy płyty wtedy, kiedy to my chcemy je wydawać. Kiedy czujemy, że to, co damy ludziom będzie dobre.
A czy przeżywamy drugą młodość... nie no, raczej jesteśmy coraz starsi ;-) Druga młodość to w przypadku tej płyty muzyczny powrót do czasów kiedy mieliśmy 17 lat.
Gdybyś miał opisać zespół Jamal w dwóch słowach - jakie byłyby to słowa?
Bartek: Przede wszystkim - szczerość w przekazie i takie mocne kumpelstwo.
Najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiliście podczas koncertu...
Bartek: Nie... chyba nie ma takich szaleństw, nie przypominam sobie.
Publiczność traktujemy jako naszych przyjaciół, którzy lubią JAMAL i przychodzą na nasze koncerty. Szaleństwem jest po prostu ta muzyka, ta energia, która uwalnia się podczas koncertów.
Kilka dni temu, w swoim programie, Kuba Wojewódzki zauważył ciekawą rzecz, że są tacy artyści, których koncerty można nazwać bardziej spotkaniami niż stricte koncertami. Zgodzisz się z tym zdaniem, czy Wasz zespół również w taki sposób odbiera koncerty?
Bartek: Tak. To znaczy, zawsze będzie ta bariera - ale to rzeczywiście bardziej jest spotkanie, skoro ludzie przychodzą na koncerty, to znaczy, że pewnie lubią tę muzykę.
My nie jesteśmy, mam nadzieję gwiazdami , nie będziemy i nie staramy się o to - po prosu jesteśmy bandą kolesi, która gra muzykę. Oczywiście to już wskoczyło na jakiś poziom, pewnych rzeczy nie da się uniknąć, które ludzie z zewnątrz mogą oceniać, jako jakaś namiastka gwiazdorki. Wczoraj mówiliśmy w Sopocie, że dziękujemy, że nas odwiedziliście i jesteście naszymi przyjaciółmi - takimi muzycznymi. I to tak naprawdę jest definicja JAMAL w wersji live.
Co jest najbardziej fascynujące w pracy muzyka, według Ciebie?
Bartek: Najbardziej fascynujące jest to, że możesz coś szczerze powiedzieć ludziom i oni w to wierzą, identyfikują się z tym.
Po drugie - koncerty.
Fajne w pracy muzyka jest także to, że do pewnego momentu, na pewnym poziomie możesz robić to, co na prawdę kochasz - zarabiać na tym pieniądze i spędzać czas w dosyć specyficzny sposób.
Skąd pomysł na ostatnią płytę, a dokładniej okładkę płyty Miłość ?
Bartek: Ja na początku miałem pomysł, żeby to była kobieta z głową wilka - tak sobie wymyśliłem w głowie. Zrobiliśmy sesję zdjęciową i ostatecznie się kompletnie nie nadała - okazało się, że jest słaba.
Czyli to nie są te zdjęcia, które widzimy na okładce?
Bartek: Nie... to jeszcze długa droga. Ten pomysł upadł i zaczęliśmy kombinować - różne szyje z tatuażami, napisy Jamal, kobiety, kobiety całujące się. Były różne historie i to wszystko było słabe. Na początku robiliśmy te zdjęcia z głowami wilkołaków i to nie było fajne. W Internecie Siekierka znalazł jakieś zdjęcie kobiety z głową wilka. Zaczęliśmy szukać, okazało się, że takich zdjęć jest sporo. Poczuliśmy, że znaleźliśmy inspirację.
Ja leciałem gdzieś za granicę i spotkałem się przez przypadek, na wywiadówce u mojej córki z Łukaszem Gizą, który jest autorem tego zdjęcia, a jego żona Monika - autorką grafiki.
Spotkałem się z Łukaszem - on wiedział co ja robie, ja wiedziałem, co robi Łukasz. Opowiadałem mu, że jest taki problem - za tydzień musimy oddać okładkę, a nie ma nic. Powiedział - Zastanów się, ja Ci zrobię, jeśli chcesz. Ja się chwilę zastanowiłem, zostawiłem go z tym wszystkim. Po powrocie dostałem gotową okładkę.
Jest rewelacyjna.
Co teraz przed Wami - koncerty, nagrania, może kolejny singiel ?
Bartek: Przede wszystkim koncerty, będzie ich pewnie dużo. Drugi singiel - chociaż nie wiemy , co będzie drugim singlem, cały czas się zastanawiamy. Musimy zrobić teledysk do singla, który też będzie dużym wyzwaniem. Okazuje się, że ostatnio mamy szczęście do teledysków i to niestety podnoś poprzeczkę. Trzeba się teraz mocno gimnastykować, aby zrobić klip, który będzie dorównywał poziomem "Defto" i "Peron".
Ważna rzeczy - po nowym roku będzie można kupić "Miłość" na wunylu!
Który utwór z ostatniej płyty jest Twoim ulubionym?
Bartek: Z płyty... wydaje mi się, że Pocałuj mnie w miłość. Zauważyłem też, że ta piosenka wchodzi - po koncertach właśnie.
Wiesz... ja tę płytę znam od podszewki, ona się rodziła długo. Dużo czasu, dużo energii, zdrowia i nerwów to wszystko kosztowało i z każdą piosenką mam w sumie jakieś wspomnienia. Piosenka Bomba i Defto powstały dawno. Peron jest piosenką, która powstała chyba dwa tygodnie przed skończeniem płyty. Ale na tę chwilę zdecydowanie Pocałuj mnie w miłość...
Dziękuję za miłe spotkanie, do zobaczenia na koncercie.
Bartek: Dziękuję.
Rozmawiała Magdalena Kotulska