Młoda debiutantka w literaturze science-fiction.
Co roku wiele nowych książek pojawia się na polskim i zagranicznym rynku kulturowym. Nic w tym dziwnego, nie wszystko jeszcze zostało napisane, a niekiedy pomysły pisarzy przekraczają najśmielsze wizje dotyczące przeszłości świata, teraźniejszości i przyszłości. Co roku mamy też możliwość czytania powieści młodych debiutantów, ze wszystkich możliwych dziedzin literatury. W dzisiejszym wywiadzie króluje szczególny gatunek science-fiction, określony przez pisarkę: "Rulebreakerka" jest raczej biopunkowa z elementami dystopii.
W listopadzie tego roku młodziutka, szesnastoletnia Paula M. Burns zadebiutowała swoją pierwszą powieścią, której tytuł przykuwa uwagę czytelników. Mianowicie - „Rulebreakerka”. Autorka zgodziła się na wywiad, specjalnie dla czytelników portalu pomia.pl.
Skąd wzięła się u Ciebie literacka pasja pisania?
Swój pierwszy utwór napisałam z nudy, kiedy miałam osiem lat. Nie miałam co robić na lekcji matematyki. Nauczycielka dostrzegła we mnie potencjał, więc zachęcała mnie do rozwijania tego, co na początku niezbyt mi się podobało. Z czasem zaczęłam zauważać, że to naprawdę dobry sposób na wyrażanie swoich myśli. Z każdą napisaną stroną kochałam pisanie coraz bardziej. Wtedy też zaczęłam czytać o wiele więcej, by podpatrywać techniki innych autorów.
Tacy ludzie są bardzo ważni dla młodych, którzy pragną rozwijać się artystycznie. Jakich pisarzy cenisz najbardziej?
Moją największą inspiracją jest Veronica Roth - autorka "Niezgodnej". Uwielbiam jej styl pisania oraz to, jakich rad udziela innym. Poza tym, uwielbiam J. K. Rowling, Suzanne Collins i Tahereh Mafi. Każda z tych niezwykłych kobiet wnosi wiele do mojego życia.
Skąd pomysł na „Rulebreakerkę”?
Wszystko zaczęło się od próby wprowadzenia ACTA, kiedy Anonymous włamało się na rządowe strony. Po opanowaniu całej sytuacji politycy dziękowali hakerom za sprawdzenie zabezpieczeń. Kiedy tylko usłyszałam taką wypowiedź, w mojej głowie pojawił się pomysł na ludzi, który robią takie rzeczy zawodowo. Fabułę tworzyłam pod tę pojedynczą myśl.
Tworzenie pod jedną myśl, bardzo przypomina mi to zasady pisania według Hemingwaya. Skąd brałaś pomysły do stworzenia postaci, opisy różnych scen w powieści?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo na każdą scenę czy postać składało się wiele różnych czynników. Czerpałam inspirację z obserwacji przypadkowych ludzi na ulicy, z przeczytanych książek... Dużą rolę w tym procesie odgrywała również muzyka.
Teraz pytanie o twoją główną bohaterkę. Czy wzorowałaś się na kimś, kiedy o niej pisałaś?
Nie potrafiłabym pisać o bohaterze opartym na osobie, którą znam - to nieco ograniczające. Nova Prudence ma w sobie cechy, które mi imponują. Jest kimś, kim chciałabym niegdyś być. Lubię pisać i czytać o postaciach, które inspirują mnie do stawania się lepszym człowiekiem.
Tytuł „Rulebreakerka” jest bardzo ciekawy. Skąd taki pomysł?
Rulebreaker to określenie, któremu nadałam nowe znaczenie. W moim uniwersum jest to człowiek, który został wyszkolony do łamania prawa, by na życzenie klienta sprawdzać zabezpieczenia. Wykrywają luki w systemach, by można było je wyeliminować.
Czy pisanie było dla ciebie, tak zwanym, ciężkim kawałem chleba? Miałaś chwile zwątpienia? Skreślałaś całe strony?
Pisanie jest ciężkie - przekonuję się o tym każdego dnia, kiedy siadam, by spisywać swoje pomysły. Czasami człowiek nie ma pojęcia, jak ubrać w słowa chaos, który tkwi w głowie. Skreślanie całych stron jest niemalże codziennością. Bardzo często zastanawiam się, czy to wszystko ma jakikolwiek sens - zamiast uczyć się, by zdobyć "porządny" zawód, zapisuję kolejne dzieje moich bohaterów. Ostatecznie jednak mi przechodzi, ponieważ sprawia mi to zbyt wielką przyjemność, by z tego zrezygnować.
Jesteś już po debiucie. Jak się czułaś, gdy wydawnictwo zdecydowało, iż wyda twoją powieść? A jak, kiedy trzymałaś swoje tomy w dłoni? Co czuli twoi znajomi, rodzina, przyjaciele?
Kiedy wydawnictwo postanowiło wydać moją książkę, czułam się, jakbym tylko śniła. Zupełnie tak, jak robiłam to przez wiele lat. Teraz jednak, kiedy mam książkę w ręku, przepełnia mnie duma. Cieszę się, że udało mi się coś osiągnąć. Zresztą, reakcja mojej rodziny i przyjaciół była podobna. Wielu z nich mi gratulowało. Dziwne, ale zarazem przyjemne uczucie.
Co dalej z „Rulebreakerką”?
Jestem w trakcie pisania kontynuacji "Rulebreakerki" . Mam w głowie pełno pomysłów na inne powieści, ale na razie skupiam się na jednej rzeczy - gdybym poświęciła się czemuś innemu, zapewne porzuciłabym to, co zaczęłam, a tego nie chcę. Co będzie potem? Czas pokaże. Jedno wiem na pewno - nie przestanę pisać.
Dziękuję bardzo za wywiad.
Ja również dziękuję.
Rozmawiała: Angelika Dłubak
To nazwa strony na Facebook’u, na której można znaleźć dzieła Magdaleny Rząd – świeżo upieczonej studentki dziennikarstwa. Bransoletki, pierścionki, wisiorki, spinki do mankietów - tworzy dla siebie jak i na zamówienie. Dlaczego kojarzona przez koleżanki i kolegów ze szkoły przede wszystkim z działalności w przykościelnym Ruchu Światło – Życie Oaza i z robienia zdjęć Dziewczyna zajęła się tworzeniem biżuterii?
Jak to się stało, że w Twoim życiu pojawiła się nowa pasja?
Biżuterię zaczęłam robić już w drugiej klasie gimnazjum. Pomysł zaczerpnęłam od mojej starszej siostry, która również trudziła się wykonywaniem biżuterii. Jej zapał szybko zgasł, a ja nadal realizuję swoje pomysły, wykorzystując do tego coraz to nowsze elementy.
Jakie elementy biżuterii lubisz robić najbardziej?
Najbardziej lubię robić bransoletki. Dlaczego? Bo każdy może je nosić, bez znaczenia na wiek. Jest to produkt, który trafia do każdego klienta, a przecież najważniejszy jest zadowolony klient ;)
Co Cię inspiruje?
Inspirację czerpię ze wszystkiego, czasem zobaczę jakiś obraz, rzecz i od razu układa mi się do tego projekt biżuterii. Bywa, że przez kilka tygodni nie mam żadnego pomysłu, ale całe szczęście wszystko mija i znów wracam do swojej pasji. Są takie sytuacje, kiedy to klienci podsuwają mi swoje pomysły, a ja je jedynie realizuję.
Miesiąc temu rozpoczęłaś studia. Jak udaje Ci się godzić pasję z nowymi obowiązkami?
Powiem szczerze, że bywa ciężko, bo czas mam wypełniony. Robię jedynie zamówienia, które składają mi klienci. Na realizację nowych pomysłów zostają mi tylko weekendy, ale niestety nie wszystkie. Myślę jednak, że jak już wdrożę się w życie studenckie, będę miała więcej wolnego czasu na realizowanie swojej pasji.
Wszystkich zainteresowanych Magda zaprasza na swoją stronę na Facebook’u:
https://www.facebook.com/pages/Ma%C5%82e-jest-pi%C4%99kne/151017265079967?ref=ts&fref=ts
Rozmawiała: Paulina Molicka
Młodzi, energiczni, wygadani. Ośmielę się powołać na słowa Stanisława Jachowicza, iż cudze chwalicie, swego nie znacie... Organizatorzy koncertów, muzycy i przede wszystkim pozytywnie zakręceni ludzie. Kto taki? Zespół CHONABIBE. W lubelskim klubie Dwa Piętra rozmawiam z dwoma jego członkami- Hubert Jahdeck Pyrgies oraz Mateusz Fat Matthew Jaroszewski.
Nie można Was zamknąć w granicach jednego gatunku. Balansujecie na wielu płaszczyznach muzycznych. Jednak, co jest najbliższe Waszemu sercu?
Mateusz: Wiesz... jest nas pięciu, każdy ma jakieś swoje, inne inspiracje - połączyliśmy je i tak to wyszło. Ja bardziej rap, r'n'b, soul, takie rzeczy, elektronika, na prawdę różnie. Każdy ma jakieś swoje różne upodobania i postaraliśmy się scalić to.
Hubert: Rzeczywiście tak jest, że każdy z nas słucha troszkę innej muzyki. To trudny wybór, na pewno nie byłbym w stanie wskazać jednego.
Wychowywaliśmy się w czasach, kiedy hip hop w Polsce to było coś zupełnie świeżego, nowego i inspirował nas rap, który przychodził ze Stanów czy z Francji. Takie były moje czy Mateusza inspiracje.
Ale dzieciństwo z kolei to były czasy rocka, reggae, jazzu, też elektroniki- miałem okres fascynacji elektroniką typu The Prodigy. Jest kilka zespołów które są takimi moimi numer jeden: The Prodigy, Saian Supa Crew, The Fugees, Arrested Development, Zap Mama, Youngblood Brass Band i kilka innych.
Współpracowaliście z wieloma artystami polskiej sceny muzycznej. Która współpraca była dla Was najprzyjemniejsza, którą z nich wspominacie najlepiej?
Hubert: Myślę, że mieliśmy duże szczęście, że poznaliśmy Grubsona z ekipą śląską w czasach, kiedy nie był ciągle zajęty. Kiedy on zaczynał, my też zaczynaliśmy.
W tamtym czasie nie graliśmy Chonabibe jako zespołu, tylko Al-Fatnujah, czyli nasz skład beatboxowy. Myślę, że to było fajne doświadczenie, czy też taki kop, że przychodzimy do niego na chatę, pokazuje nam setki swoich kawałków, gdzie my mieliśmy nagranych zaledwie kilka i łapaliśmy się za głowy - WOW - jest taki gość, o którym jeszcze tak mało wiemy.
Mateusz: Ciekawym doświadczeniem była też współpraca z Piotrem Rubikiem.
Hubert: Tak, bo mieliśmy wtedy akurat okazję grania z orkiestrą, dziewięćdziesiąt osób czy ileś...
Mateusz: Sto dziewięćdziesiąt! No, sto dziewięćdziesiąt osób na scenie, dwa chóry.
Hubert: Tam byliśmy tylko trybikiem jakimś małym, ale to też było fajne doświadczenie.
Gdy stoicie na scenie, co Was najbardziej intryguje, zaskakuje w ludziach?
Hubert: Jeśli o mnie chodzi to na tym etapie, na którym jesteśmy teraz zaskakuje mnie i zawsze wypatruję jaka jest reakcja ludzi na numery, których nie znają. Nie wszystkie nowe numery są dynamiczne, energetyczne, niektóre są bardziej przemyśleniowe. Wydawałoby się, że człowiek na koncercie tak naprawdę nie zawsze słucha, a widzimy po ludziach - i to jest chyba najfajniejsze - że oni kumają, masz wrażenie, że rozumieją tekst.
Mateusz: Nawet, czy znają już materiał, czy nie - jeżeli śpiewają to jest najlepsze.
Pytam o to, ponieważ osobiście poznałam Was podczas festiwalu Chonabibe, kiedy w trakcie Waszego koncertu publiczność bawiła się nie mniej dobrze niż podczas koncertu gwiazdy wieczoru czyli Goorala.
Mateusz: (śmiech) Dzięki.
W ostatnim czasie dość modny stał się udział w różnego rodzaju programach telewizyjnych. Zgłaszają się do nich nie tylko amatorzy, ale również zespoły, czy Wy widzicie swój skład w takim programie?
Mateusz: Kiedyś otrzymaliśmy propozycję, ale jakoś nie czuliśmy tego, to nie nasze klimaty.
Hubert: Wiesz co... to jest w ogóle temat na długą rozmowę jeśli chodzi o te talent show.
Osobiście oglądam Must be the music na przykład i obejrzałem chyba wszystkie serie do tej pory, wszystkie odcinki i bardzo sobie cenię ten program za to, że dowiaduję się bardzo dużo o polskiej scenie. Wiele zespołów, które tam się pojawiają nie ma swoich promotorów, nie mają swoich kanałów promocyjnych, przez co nie docieramy do nich, no bo też nie zawsze szukamy i okazuje się nagle, że masz ludzi, którzy grają jakiś afrykański wykręcony temat połączony z polskim folkiem, ktoś inny miesza jeszcze coś innego i to jest super. Z perspektywy odbiorcy dla mnie oglądanie Must be the music jest spoko i ci jurorzy też są okej, tylko że sama idea tego na czym żeruje telewizja troszeczkę mi się nie podoba.
To znaczy - telewizja tak naprawdę ma w d.... muzykę, bo im zależy na tym, żeby wywołać konkretną emocję u odbiorcy i większą uwagę przykładają do tych wszystkich filmików, które się pojawiają przed występami, gdzie jest wiesz... "mam psa" albo "moja matka jest chora na reumatyzm", melancholijna muzyka, ta cała otoczka. To jest po prostu na tyle rażące i na tyle niefajne, że w momencie kiedy oglądam Must be the music robię sobie wyobrażenie, jakby nas mogli przedstawić, to szczerze mówiąc czuję na samą myśl o tym zażenowanie.
Chyba dlatego nie chcę tego robić, ja osobiście. Poza tym jest też taki cytat z bardzo dla mnie istotnej płyty Grammatika, gdzie jest refren ,nie ma dróg na skróty, nie ma... i autentycznie uważam, że taki sukces spowodowany talent show jest drogą na skróty. Stałość tego sukcesu jest prawie żadna, to znaczy on trwa rok, dwa, trzy, w niektórych przypadkach może dłużej i gaśnie. Poza tym teraz jest tego tak dużo, że każdy program telewizyjny ma swój talent show, albo dwa i ludzie przestają już zwracać uwagę. Jest tylko chwilowe WOW.
Czy jest taka polska scena, na której jeszcze nie zagraliście dotychczas, a bardzo chcielibyście na niej stanąć?
Mateusz: Na pewno Heineken, czemu nie... na pewno Hip hop Kemp też- to akurat czeska.
Hubert: Mieliśmy to szczęście, że jak graliśmy Al-Fatnujah - nasz zespół beatboxowy to tam zahaczyliśmy dużo różnych dużych scen i spełniliśmy takie na przykład moje dziecięce marzenie, jakim było zagranie na Sylwestrze z dwójką (śmiech).
Jak byłem dzieciakiem, poszedłem z rodzicami na Sylwester z dwójką w Warszawie, stałem tam i oglądałem Kayah i myślałem Wow, ale fajnie, mnóstwo ludzi… I zagraliśmy na Sylwestrze z dwójką w 2007 roku.
Macie, jako artyści autorytety muzyczne? Czy staracie się nie patrzeć na nikogo, być indywidualistami?
Mateusz: Czy autorytety... może autorytety nie, ale jakichś idoli na pewno.
Hubert: Myślę, że przede wszystkim jest bardzo duże grono ludzi, których bardzo szanujemy.
Mateusz: Właśnie i większość z nich już praktycznie znamy (śmiech), nie wszystkich oczywiście.
Hubert: Tak, to jest jednak mała scena muzyczna i tych ludzi się poznaje na przestrzeni lat. Zresztą, jesteśmy też organizatorami koncertów, w związku z czym kiedy zapraszamy kogoś, to zapraszamy artystów, których lubimy, dlatego poznaliśmy większość tych, których szanujemy za muzykę.
Autorytetami to za duże słowo. Znam niestety takich kilku artystów, których kiedyś bardzo lubiłem słuchać, w tym momencie nie mogę ich słuchać w ogóle, bo jak słyszę o czym śpiewają, a wiem jakimi są ludźmi...
Są ludzie, których szanujemy i są ludzie, którzy nam gdzieś na przestrzeni lat bardzo pomagali i na przykład czujemy do nich duży respekt.
Wspomnieliśmy już o festiwalu CHONABIBE! Jaka jest historia jego powstania?
Hubert: Przez lata organizowaliśmy różne imprezy, w ogóle zaczęliśmy od razu od dużych, bo najpierw zrobiliśmy dwie edycje ogólnopolskiego festiwalu beatboxowego - porwaliśmy się na głęboką wodę, potem były mniejsze imprezki, potem była trasa koncertowa, która się nazywała Chonabibe.
Mateusz: Od tego się zaczęło.
Hubert: Potem był nasz klub Chonabibe, tutaj zresztą po sąsiedzku, a następnie powstał zespół. I w momencie, kiedy robiliśmy te imprezy już pięć, sześć, siedem lat, to nagle jest taka myśl... no dobra, co więcej można zrobić, to tak trochę nawiązują do Twojego pytania odnośnie sceny. Będąc organizatorem z każdym krokiem chcesz zrobić coś więcej i dlatego naturalną koleją rzeczy było: ROBIMY FESTIWAL. W tym momencie, tak na prawdę organizujemy bardzo mało tych pomniejszych imprezek, skupiamy się na robieniu muzyki, na tym co jest trwałe, ale raz do roku robimy też festiwal, który jest naszym oczkiem w głowie.
Kończąc naszą rozmowę powiedzcie, nad czym jeszcze aktualnie pracujecie?
Mateusz: Skończyliśmy pracę nad płytą- Migracje będzie się nazywała. Teraz czekamy jeszcze tylko na wydawnicze jakieś ruchy i praktycznie zaraz będziemy zaczynać pracę nad następnym albumem.
Hubert: To jest tak, że nad tym albumem pracowaliśmy tak naprawdę dwa, trzy lata i to jest dużo za długo. Niektóre numery już się przedawniają w sensie naszych umiejętności przede wszystkim.
Mateusz: Ze względu tez na to, że jesteśmy debiutantami, tak...
Hubert: No tak, musieliśmy się nauczyć tak naprawdę dopiero współpracy ze sobą i ustalić jaką formułę będzie miał ten zespół i w którą to będzie stronę szło. Więc myślę, że bardzo dla nas ekscytujące jest to, że będziemy mogli to mieć już za sobą, jakby temat Migracji zostaje, a nami i zaczynamy w końcu znowu rzeźbić coś nowego.
Ostatnie miesiące doszlifowywaliśmy materiał, czyli słuchaliśmy go po raz setny, czy tysięczny, a w tym momencie już przynajmniej moje myśli, jako osoby, która pisze teksty w Chonabibe, są skierowane w kierunku nowego.
Dziękuję Wam za spotkanie, rozmowę, ogromną dawkę energii i uśmiechu. Życzę Wam tego samego podczas koncertów jak również poza sceną, prywatnie. Do zobaczenia!
Rozmawiała Magdalena Kotulska
fot. http://www.chonabibe.pl/
Maciej Słysz – pracuje w więzieniu, pisze teksty, muzykę, aranżuje, gra w zespole, tworzy filmy. Jest człowiekiem i chce nim pozostać. „Ilu ludzi może się poczuć zawstydzonych czytając ten tekst?” – sprawdź sam.
Wychowawca, muzyk, reżyser, kim jest Maciej Słysz?
Mam nadzieję, że ktoś kiedyś powie, że jestem człowiekiem. To jest fundament naszej egzystencji i naszego życia, aby być w stosunku do drugiego człowieka, po prostu człowiekiem. Chciałbym to życie przeżyć dobrze, a to, co kiedyś dostałem od Boga, czyli umiejętności, zdolności tzw. talenty, chciałbym je pomnażać. Robię wiele rzeczy i chciałbym robić je jak najlepiej.
Ostatnio zdobyłeś wyróżnienie na Międzynarodowym Festiwalu Filmów „Prisons’ Movie” za film „Perspektywa” – o czym opowiada ten obraz?
Ten film można porównać do takiego codziennego zjawiska, które jest czasami niezauważalne. Kupujemy dla siebie bądź dla dzieci gęsty sok i przed wypiciem potrząsamy butelką, aby te składniki, czyli ten miąższ i woda połączyły się i miały odpowiednią konsystencję dobrą do wypicia. Film ma takie zadanie – aby wstrząsnąć widzem. Tak, jest niewątpliwie krótki, bo trwa zaledwie półtorej minuty, ale porusza ważną tematykę, czym jest życie w społeczeństwie i umiejętność dokonywania wyboru pomiędzy dobrem, a złem gdzie konsekwencją złego wyboru (wejście w konflikt z prawem) jest niestety więzienie. Film w pierwszej jego części obrazuje doświadczenie funkcjonariusza Służby Więziennej [mjr Norbert Gaweł], wychowawcy (obecnie kierownika działu penitencjarnego), który przez kilkanaście lat rozmawiał z osadzonymi i nasłuchał się różnych „życiorysów” ludzi pozbawionych wolności. Stwierdza jeden podstawowy fakt, że ci ludzie nie zastanawiali się nad tym, co robili złego przed osadzeniem ich w areszcie, swoimi wypowiedziami zachęca do dalszego oglądania, na zasadzie „co będzie dalej?”. W drugiej części filmu pojawiają się ujęcia z więzienia z bardzo wymownym z napisami, które są synonimami samotności wynikającej z pozbawienia ich wolności. Tam jest zło, cierpienie, bunt i wiele więcej słów, które określają to, co człowiek doświadcza będąc w więzieniu. Na zakończenie filmu jest krótka sentencja: „Wybór należy do Ciebie”. To, co robisz w życiu to, co ja robię to, co robi ten, co teraz to czyta ten tekst, ma możliwość wyboru. Jakiego wyboru dokonamy? Mogę tylko życzyć powodzenia zarówno sobie, jak i wszystkim tym, którzy to czytają.
Jeśli jesteśmy przy tematyce filmowej, to znam jeszcze Twój inny film „ Za pięć dwunasta”. Czy tematyka więzienna jest dla Ciebie ważna?
Na pewno tak, ale wynika to z mojej pracy zawodowej. Ja po prostu pracuję w więzieniu. Trudno, abym robił film o czymś, na czym się nie znam, albo miałbym wychodzić poza strukturę świata, w którym się obracam. Po prostu, robię to, co zawarte jest w moim otoczeniu. Dzielę się tym co mnie otacza. Mam świadomość, że tematyka więzienna jest w zainteresowaniu wielu ludzi. To, co jest zamknięte za murami i niedostępne dla innych to właśnie ludzi interesuje. Nie wszyscy mają wstęp do więzienia, aby poznać to, co tam się dzieje. Ja mam tam wejście z racji wykonywanego zawodu. Zauważam tam różne interakcje międzyludzkie, a jeśli mogę o tym powiedzieć, co się dzieje w więzieniu to o tym mówię między innymi właśnie przez filmy. Jeśli pytam młodych ludzi np. studentów, którzy przychodzą w ramach praktyk, jak sobie wyobrażają więzienie, jaki jest sens, że ci ludzie tam siedzą, co oni tam robią, to stwierdzam, że niewielu jest ludzi, którzy mają jakąkolwiek wiedzę na temat tego jak pracuję się osobami pozbawionymi wolności. Jest to przerażające, bo z jednej strony mamy świadomość, że jedną z funkcji kary pozbawienia wolności jest izolacja i poczucie bezpieczeństwa dla reszty społeczeństwa, a z drugiej strony jest oczekiwanie, aby ten człowiek się zmienił. Muszę powiedzieć, że następuje wiele zmian w systemie wartości niektórych więźniów. Jeśli ja to widzę, to czy nie warto o tym opowiedzieć? Są ludzie, którzy wychowują i pracują z tymi ludźmi. To psycholodzy, wychowawcy i terapeuci, którzy codziennie balansują na granicy zła i dobra. To niesamowici fachowcy, którzy oprócz tego, że mają własne rodziny, dla których poświęcają czas, to jeszcze mają wolę, aby dokonywać niesamowitych rzeczy dla obcych, zmanierowanych niekiedy przestępców. Warto o tym mówić.
Jeśli chodzi o zespół WueN, co takiego trzyma Cię, że udzielasz się w nim?
To jest osobiste pytanie, bo każdy ma swój osobisty system wartości. System ten może być w bardzo różnych konfiguracjach poukładany. Kiedyś nauczyłem się grać na gitarze i zacząłem czuć muzykę nie będąc fachowcem. Zacząłem komponować, a muzyka nabierała melodyjnych kształtów. Mam świadomość, że mogę za to Panu Bogu dziękować. Wszystkie czynniki, które jednoczą się w całość powoduję, że robię to, co robię. Jest to zespół o wieloletniej tradycji. To, co dało siłę i motywację do działania to to, że nie zniechęcałem się. Każdą próbę zespołu traktowałem, jakbyśmy mieli jutro wystąpić na największym koncercie swojego życia. Ważne jest to, co się robi, i żeby utrzymać swoją motywację i determinację w swoich realizacjach. Podam przykład dosadnego potwierdzenia faktu na to, że czasem coś małego ma dużą moc. Weźmy np. kroplę wody, która kapie na głaz i zastanówmy się nad tym, czy może ona przebić ten ogromny głaz skalny? Otóż może. Tylko do tego trzeba czasu i częstotliwość tego kapania, która musi być odpowiednia. Świetny przykład. Gdybyśmy zniechęcili się po kilku kroplach to zadanie to byłoby niewykonane. Oceniajmy nasze życie na końcu, a nie wtedy, jak się zaczyna. Nic nie jest stracone.
Ostatnio wydaliście płytę „Teraz już wiem” – co teraz wiesz?
Ten tytuł bardziej odnosi się do tego, co mówiliśmy wcześniej – do wyborów życiowych. Mianowicie musimy wiedzieć, pomiędzy czym wybierać. Musimy być świadomi zarówno jednego, jak i drugiego rozwiązania. Jeśli jesteśmy nieświadomi, pomiędzy czym wybierać to nie możemy stwierdzić, czy dobrze zrobiliśmy. Jeśli wiem, to mam podstawę do tego, że mogą w jakimś kierunku działać. Nie raz mamy tą świadomość, że wpadając na pewien pomysł, gdzieś w podświadomości nasuwa się stwierdzenie ”już wiem, już wiem, jak to zrobić…”. Jakie to jest wtedy szczęście i jaka jest radość. Piosenka w wykonaniu Mirka Kolczyka (jest to polski raper, który w swoim życiu kiedyś się pogubił, a obecnie udziela się w zespole TGD – Trzecia Godzina Dnia) opowiada, jak on dokonywał wyborów życiowych. Sentencją łączącą, a zarazem refrenem jest to, aby pokładać swoje życie w Bogu. Ktoś kiedyś powiedział: „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu”
Szykujecie się do nakręcenia teledysku do utworu „Mamo”, jaki jest scenariusz, czy możesz nam zdradzić?
Płyta „Teraz już wiem” zawiera również piosenkę „Mamo”. Każda piosenka ma swoją historię. Utwór „Mamo” to piosenka napisana specjalnie dla naszej wokalistki Igi Pomianek, która opowiada o jej życiu, która ma obecnie dziewiętnaście lat, a kiedy się urodziła, krótko potem jej mama zapadła w śpiączkę. Tak było przez 17 lat, po których zmarła. Czy wyobrażasz sobie sytuację, kiedy masz dziecko, a nie słyszysz jego głosu – dramat!!! Dziecko, które nie słyszało głosu swojej mamy – dramat!!! Mówiąc po młodzieżowemu – Masakra. Ilu ludzi dzisiaj nie szanuje swoich najbliższych? Ilu mówi „moja stara, moi starzy…”, Boże, co w mojej głowie wtedy się dzieje!? Pytam młodych czy masz rodziców, odpowiadają tak. Pytam wówczas: kiedy im powiedziałeś, że ich kochasz? I znowu miazga, masakra. Brak odpowiedzi. Spuszczona głowa. Nie potrzebuję wtedy już nic więcej wiedzieć, niech każdy sam sobie dopowie.
Dygresja: naturalne jest to, że mama jest, a ja ją kocham, ale wcale nie muszę jej tego mówić.
Po pewnych rozmyślaniach wieczornych, następnego dnia poszedłem do swojej mamy i powiedziałem jej: „Mamo, mamusiu – kocham Cię”. Upuściła talerz z wrażenia. Brak słów. Jeśli mam wymagać od innych to wymagam od siebie. Ta piosenka ma uwydatnić nasze relacje, które są na wyciągnięcie rąk. To o Miłość, Czułość i relacje między nami, a naszymi rodzicami. Naszym zadaniem jest to, aby dbać o to w pierwszej kolejności. W rozmowie ze mną Iga powiedziała, że jeśliby mama żyła, to by się nawet nad tym nie zastanowiła. W teledysku chciałbym zobrazować rolę mamy, jej istnienie w życiu moim i muzyków z zespołu oraz brak tej mamy w życiu Igi. Do teledysku zostały zaproszone nasze mamy. Teledysk będzie czymś w rodzaju kontrastu i mam nadzieję, że obraz, tekst i muzyka przemówi sama za siebie – MAMO.
Jakie plany na przyszłość, czy je masz?
O tak, mam plany na przyszłość, nawet niesamowite: Pozostać Człowiekiem.
Rozmawiał Roman Rzońca